poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nowy Rok

Przygotowujemy imprezę na wieczór sylwestrowy! Szykujemy - mówi Makuś. Ładne słowo :-) Aby dodać szyku powiesiliśmy serpentynki i balony! Impreza wewnętrzna - bo ospa o nas się zwiedziała a "ospa - party" jakoś nie chwyciło wśród znajomych:-) Ale serpentynki kręcą się, więc fajnie będzie. Życzymy udanej zabawy wszystkim! A Nowy Rok niech przyniesie wspaniałe pomysły, miłe wydarzenia i serdeczność ludzi! Pozdrawiamy wszystkich serdecznie! Ela Robert Alicja Maksymilian!

piątek, 28 grudnia 2012

Ala i lala.

Dzisiaj Alicja energicznie bawiła się nową lalką „gwiazdkową”, wykrzykując LALA , LA LA LA, LALA. Pierwszy raz tak wyraźnie nazywała rzecz. Pięknie! Wczoraj skończyła 9 miesięcy. Od wielu miesięcy powtarza pięknie przeróżne sylaby, bawi się głosem, piszczy , woła, śmieje się. Teraz już świadomie naśladuje. Woła głośno A LA ALA, ELA ELA, ANIA ANIA, ABABA ABA ABA, TATADA! I tak bawimy się razem w te przeróżne okrzyki. Od kilku dni prezentuje nam przepiękny gest wskazywania palcem – mam nadzieję, że uda się go sfotografować. Pokazuje aniołka, lampę, choinkę – wszystko, co na ścianach, do tego oko i nos – to ulubione. Jak tylko usłyszy: GDZIE… już palec w pogotowiu, w górę i czeka, co ma pokazywać. Stwierdziłam, że należy więcej zapisywać jak wkracza w świat języka. Na razie języka matki. Będą miłe tematy na blogu. Na Austriaków reaguje jak na razie adekwatnie – jak się śmieją i dużo mówią – znaczy się: trzeba się uśmiechać…od ucha do ucha.

Zmiana tożsamości.

Czytam taką opinię Zenona Kruczyńskiego, iż nasza osobista tożsamość zmienia się i przemija tak jak nasze myśli i uczucia - dlatego powinniśmy zrozumieć, że wysiłki, aby ją zachować są daremne. Przeczytałam i myślę - zdaje się, że są punkty niezmienne naszej tożsamości a tylko ich cechy się zmieniają. Nie zmieni nic faktu, że jestem kobietą, że jestem Polką, że jestem matką, córką. Myślę, że te stałe odnośniki mieć należy i trzeba je zidentyfikować. Dopiero na to nakładają się inne, nowe "znaczniki" i faktem jest, że one zmieniają tożsamość. Mieszkając poza Polską staję się inną kobietą, córką, matką, nawet Polką niż gdybym mieszkała w Polsce cały czas. I rzeczywiście, nie zamierzam wkładać całego wysiłku w to, by zachować starą tożsamość, chcę ją ubogacać. Nie wiem, czy się to uda, bo wierzę, że można to zrobić tylko wtedy, gdy z wielu zmian zdaje sobie człowiek sprawę. Staram się więc ile mogę obserwować, zastanawiać się i wybierać. Niezmiennikom tożsamości chcę pozostać wierna - a to wiąże się z byciem wiernym też Polsce. Niby górnolotne, ale potrzebne. Bo chcę się cieszyć bardziej z tego, że moje dzieci mówią po polsku niż z tego, że mówią po niemiecku... Boję się zadać o to pytanie innym rodzicom, bo często obserwuję większą dumę ze znajomości tego obcego języka, niż polskiego... A może przesadzam...jak tak, to zmyjcie mi głowę Drodzy Rodzice.

środa, 26 grudnia 2012

"Naciśnij Mnie"

Maksymilian dostał od Aniołka książkę "Naciśnij mnie". W wydawnictwie BABARYBA można obejrzeć na czym polega wyjątkowość tej książeczki. Pomijam artystyczny wymiar czarujących rysunków...serdecznie polecam tego typu książki dla dzieci dwujęzycznych. Znakomicie uczą rozumienia poleceń. Dzieci z trudnościami językowymi zapominają, że mówią - bawią się znakomicie. Książka wydana w wielu językach, więc cudownie. Makuś ma wydanie polsko - francuskie. W Austrii widziałam niemieckojęzyczne. Poćwiczymy w różnych językach.

wtorek, 25 grudnia 2012

Urodziny Jezuska.

Dzisiaj Urodziny Jezuska, więc Maksymilian śpiewał "Sto lat! Sto lat!" Życzymy wszystkim Świąt pięknych, spokojnych i rodzinnych ile się da:-) Pozdrawiamy szczególnie wszystkich w Polsce! Pierwszy raz jesteśmy z Wami tylko myślami ale zapewniamy, ze jesteśmy! I jak przerobić "Sto lat", żeby adekwatne było dla Jezusa? Może w setki kolęd? A może ktoś z Was ma jakiś pomysł?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wiemy, co jemy.

Tak wyszło, że w tym roku zostajemy na Święta Bożego Narodzenia w Austrii. Będę się przyglądała jak świętują Austriacy. Jako mama małych dzieci, przygotowuje niektóre potrawy wcześniej i siup... "zamrozić"...Nie wiadomo bowiem, czy dzieci pozwolą w krótkim czasie przed Wigilią gotować. Postanowiłam więc sprawdzić jak jedzą w Wigilię Austriacy. No i różnica kulturowa tutaj jest przepaścią : jedzą kiełbasę z kapustą...!!! Zastanawiam się czy jakakolwiek część mojej osoby zgodziłaby się zamienić naszą wieczerzę na kiełbasę z kapustą? Pewnie tak, tylko tęsknota by została... W każdym razie obserwacje kultury kulinarnej, świątecznej kontynuować będę...Dam znak, co mnie jeszcze zaskoczyło i zdziwiło. Zapraszam do dyskusji, czy to jedzenie aż tak ważne?? Oczywiście jest wiele świątecznych zwyczajów, ciekawych, różnych, bogatych w głębię duchową. Jedzenie przyszło mi na myśl, dlatego, że nim się teraz zajmowałam. Uczę Maksia śpiewać kolędy polskie. W tym roku ma w dzienniczku wklejone trzy. A przecież jest jeszcze opłatek, który ma moc odmienić duszę...

niedziela, 16 grudnia 2012

Pięknie po polsku...

Byliśmy na kawie u zaprzyjaźnionej rodziny - mieszane małżeństwo: Polka i Niemiec. Spędziliśmy tam kilka godzin rozmawiając po polsku. Niemiecki słyszeliśmy tylko jak Uli mówił do ich maleńkiej córeczki (3 miesiące). Niesamowite to jest jak człowiek dobrze się czuje (mówię o sobie), kiedy może swobodnie rozmawiać w swoim ojczystym języku z obcokrajowcem. Motywuje mnie to do nauki niemieckiego! Chciałabym, aby ci współmałżonkowie z małżeństw mieszanych, którzy nie mówią po polsku - a znamy tu kilka takich osób, czuli się lepiej w moim towarzystwie. Uli - gratulujemy! Mówisz po polsku pięknie! A może blog byłby dla Was dobrym rozwiązaniem na zapisywanie procesu stawania się dwujęzyczną Waszej córeczki??!! Zachęcam!

piątek, 14 grudnia 2012

Kalendarz Adwentowy w dzienniczku

To zdjęcie Kalendarza Adwentowego Maksymiliana. Zawartość szufladek (naklejki świąteczne, ozdoba choinkowa, mały cukierek i kartka z opisem dnia) zrobiła furorę. Kartki z napisami synek przykleja naklejkami w dzienniczku (polskim). Oto zdjęcia:


Sylabka po sylabce

Oto jak  poprzez czytanie staram się wspierać naukę języka polskiego. Powoli, powoli, sylabka po sylabce. A o fryzurę Makuś zadbał sam. Nie! O fryzurę zadbał tatuś.

czwartek, 13 grudnia 2012

Wstrząs tożsamościowy.

Uczyć się niemieckiego...Przez pierwsze trzy dekady mojego życia nie przyszło mi na myśl, że będę uczyła się niemieckiego - i to po to, żeby się jak najwięcej nauczyć. Naukę języków obcych w szkołach wspominam źle - w związku z tym nie wiem, czy nie mam talentu, czy mam tylko wszczepioną niechęć. Teraz muszę się przekonać, jaka siła we mnie jest, by ten stan rzeczy zmienić. To dopiero zmiana tożsamościowa. Nauka języka, owszem, to zmiana tożsamościowa, ale praca nad niewiadomymi zakamarkami duszy i umysłu, aby wzbudzić w sobie wiarę we własne możliwości - to dopiero wstrząs tożsamościowy!

środa, 12 grudnia 2012

Alicja mruczy...

Miałam  w planie inny temat postu, ale usłyszałam, że córeczka wzywa...Cóż ona tak mruczy? - pomyślałam,  czego chce? Przydałby się Maksymilian - przetłumaczyłby...Ostatnio zachwycam się sytuacjami, kiedy to Alicja płacze a Makuś woła: Mamo Ala jest głodna! albo Mamo Ala chce spać! albo Mamo, Ala chyba się uderzyła. Obserwowałam to kilka dni i ze zdumieniem odkryłam, że brat zawsze właściwie ocenia przyczynę płaczu. Oczywiście czytałam o tym w książkach, że rodzice słyszą różnice w płaczu dziecka - i fakt, niekiedy słyszę od razu, który to płacz głodu, a który zmęczenia, ale Makuś robi to o wiele szybciej i trafniej! I czy to taka empatia? Czy ucho dwujęzycznego dziecka?

wtorek, 11 grudnia 2012

W salkulturze jest Mikołaj?

Wydaje się, że Maksymilian zaczyna budować niemiecki system języka - widać to po interferencjach. Miesza zasady języków, próbuje dostosować do wyrazu jakąś regułę, odmianę, rodzaj. Wszystko mu nie pasuje. W języku polskim rzadko używa się nazwy sala kultury (kultursaal), raczej mówi się dom kultury. A tu jest sala kultury w gminie. Oto jego wypowiedź:
Do kultursal przyjdzie dziś Mikołaj? Ale fajnie! Będzie w kulturze sal! (razem? osobno? zapisać) Niedaleko przedszkola jest salkultury! 
A za chwilę jeszcze mnie prosi, podając plecak: Otwórz mi rucksack!
Słucham i staram się to wszystko powiedzieć po polsku.. i tyle...

Jak może pomóc rodzicom Pani z przedszkola....

W ostatnim czasie Maksymilian bardzo często prosi nas abyśmy z nim śpiewali. Teraz chce piosenki o Mikołaju - a dokładnie Nikolaus, Nikolaus...czyli po niemiecku. Zdaje się, że jednak zaczyna mu nie przeszkadzać, że panie śpiewają po niemiecku...Tylko dlaczego mi każe śpiewać po niemiecku...?? No bo chce śpiewać. Tak więc poprosiliśmy panią o tekst piosenki. I zaczęło się. Podobna historia była w zeszłym roku: poprosiliśmy o tekst piosenki i trwało to i trwało...Ale, że mąż  jest uparty prosił panią pięć razy i wyprosił . Wychowawczyni z niewiadomych nam powodów wykręcała się - że Maksymilian nie musi się uczyć całej piosenki, że on śpiewa ile umie - i jakieś takie. Udało się jednak zdobyć tekst i przez całe lato synek śpiewał z tata fajną piosenkę i nauczył się trzech zwrotek - chociaż nie musiał.
I teraz znowu - Makuś koniecznie chciał śpiewać na spotkaniu z Mikołąjem, ale pani dała tekst dzień przed, napisany tak, że inni Austriacy nie mogli nam odczytać. Hymm...Zadziwiające. Maksymilian śpiewał tylko niektóre słowa, rozumiał wreszcie po naszym tłumaczeniu.
Pani jest miła, sympatyczna, uprzejma, dobrze zajmuje się dziećmi, ale na nas patrzy często jak na dziwaków, kiedy pytamy o dziecko, interesujemy się czymkolwiek. Ona zawsze odpowiada, że idzie mu świetnie, że nie miała jeszcze tak szybko uczącego się niemieckiego dziecka (a tu jest sporo dzieci obcokrajowców). Niekiedy ma zarzuty co do uporu Maksymiliana i tyle. Ewidentnie nasze starania, aby ułatwić synkowi naukę niemieckiego i pobyt w tym obcym środowisku uważa za zbyteczne, chyba ją to nieco denerwuje. Toleruje nasz dzienniczek ale zachwycona nie jest. Próbowałam zanosić różne nasze książeczki, też zachwycona nie była. Nie wiem, może ma poczucie, że wchodzę w jej kompetencje? Niestety przy mojej słabej znajomości niemieckiego nie mogę wyjaśnić z nią tej sytuacji ani dostrzec w czym leży problem. A może to aż takie widoczne różnice kulturowe - nie mówi się pani co ma robić?? nie troszczy się aż tak o dziecko?? Nie wiem.
Powyższe sytuacje zmotywowały mnie do przemyślenia tematu: Jak może pomóc rodzicom dziecka dwujęzycznego Pani z przedszkola? Oto proste wskazówki - odnoszą się do rodziny emigrantów - obojga obcokrajowców. Dedykuję je wszystkim nauczycielom dzieci dwujęzycznych:

1. szczególne okazanie wsparcia rodzinie: próba zapewnienia rodzinie poczucia bezpieczeństwa i akceptacji poprzez chętną pomoc;
2.  szczególne okazanie wsparcia rodzinie - zwłaszcza kiedy rodzice słabo mówią w języku kraju przyjmującego: pomoc w nawiązaniu kontaktu z rodzicami (przynajmniej z jednym) dzieci z przedszkola; tłumaczenie zasad, zachowań obowiązujących w przedszkolu;
3.   prowadzenie dzienniczka wydarzeń (rodzice prowadzą dzienniczek wspólnie z wychowawcami) – forma dialogu (rysunki dymki), opisująca zdarzenia z przedszkola lub domu;
4.  wykorzystywanie powtarzalności sytuacji – wielokrotne takie same wypowiedzi w tych samych sytuacjach
5.      udostępnianie rodzicom tekstów piosenek, zabaw paluszkowych, wierszyków (sic!)
6.  zapewnienie dziecku zajęć indywidualnych z logopedą, psychologiem lub pedagogiem służących wspieraniu budowania kompetencji komunikacyjnej w języku kraju przyjmującego – nauka języka  potrzebnego w codziennych sytuacjach; wprowadzenie wczesnej nauki czytania
7.      zapisanie dziecka do biblioteki, zachęcanie do wypożyczania książek w języku kraju przyjmującego
8.   zachęcanie rodziców (wraz z dzieckiem) do uczestnictwa w różnych społecznych działaniach, świętach, do poznawania tradycji, tłumaczenie ich (jakie są zwyczaje i zachowania w różnych sytuacjach)
9.      zapowiadanie rodzicom „nowych wydarzeń”, aby mieli czas przygotować dziecko i wytłumaczyć mu co się z nim będzie działo (wycieczki, wyjścia, specjalne wydarzenia w przedszkolu)
10. dostosowanie języka (wypowiedzi) do poziomu językowego dziecka (budowanie prostszych wypowiedzi, stopniowe ich rozbudowywanie)
11.  mówienie przy każdej czynności, opisywanie jej „co robimy?”
12.  częste wykorzystywanie technik zabawy z pacynkami do nauki przeprowadzania prostych rozmów, dialogów
13.  wyrażanie zaciekawienia krajem, kulturą, językiem rodziców (chociaż minimalne)
14.  zachęcanie rodziny obcokrajowców do doskonalenia języka etnicznego dziecka i nauki czytania w tym języku
15.  zachęcanie rodziców do uczenia się lub doskonalenia znajomości języka kraju przyjmującego.

niedziela, 2 grudnia 2012

Piosenki Babci.

Przez trzy tygodnie listopada była u nas babcia. Teraz Maksymilian prosi, by śpiewać z nim piosenki, które śpiewali razem na spacerach. Nie za bardzo znam słowa, więc szperam po internecie i znajduję. Będziemy śpiewać. Dzięki babci troszeczkę polskiej kultury wkradło się znów pod nasz dach - obie piosenki są bowiem autorstwa Marii Konopnickiej, więc bądź, co bądź, klasyka: Jadą, jadą dzieci drogą oraz Hu hu ha, nasza zima zła. Jakoś tak się stało, że nie znałam dobrze słów. Lepiej nam idzie śpiew: A ja chciałbym przez kałuże...a zaraz potem Mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas... Dobrze, że babcie przyjeżdżają i pamiętają i uczą tego, czego my nie uczymy.

Kalendarz adwentowy.

Przygotowałam dla Maksymiliana kalendarz adwentowy. Kolejna luterańska tradycja wkradła się w nasze progi. W Polsce zwyczaj mało praktykowany, jak już to jest to najczęściej czekoladkowy kalendarz. My mamy auto z małymi szufladkami. W każdej szufladce wylądował maleńki owocowy cukiereczek, trzy kolorowe, świąteczne naklejki, maleńka ozdoba na choinkę oraz mała kartka z napisem. Synek jest na etapie nauki dni tygodnia, więc postanowiłam wykorzystać ku temu kalendarz i powkładałam kartki z napisami: DZISIAJ JEST SOBOTA 1 GRUDNIA.itd. Trzy pieczenie na jednym ogniu: trenujemy czytanie, uczymy się postrzegania czasu i nazw tygodnia oraz cieszymy się z zaspokojenia ciekawości "co tu jest napisane". Maksymilian ma wielką frajdę z kalendarza adwentowego. O dziwo nie oponuje, że nie można zaglądać do kolejnych szufladek. Tradycja warta zachodu - dziecko cieszy się bardzo i czeka na Święta bardziej świadomie - pada mnóstwo pytań...trudnych, oj trudnych. Makuś ustalił, że jak Święta to są urodziny Jezusa, to on mu zaniesie do kościoła czekoladkę w prezencie... Czekamy więc otwierając szufladki z niespodziankami...Może znajdzie się czekoladka dla Jezuska...

poniedziałek, 26 listopada 2012

Uśmiech, śmiech, dowcip.

Podczytuję przywiezione z Polski dla znajomej gazety. Profesor Bohdan Dziemidok w wywiadzie "Ze śmiechem, proszę pani, to czasem nie ma żartów" mówi iż "dowcip, żart to dzieło sztuki w skrócie. Wymaga kunsztu." Czytam i myślę...Lubię dowcip, żart - wydobywa z umysłu i języka pokłady mądrości. Ale - trzeba się tym językiem świetnie posługiwać. Z moją słabiutką znajomością niemieckiego mogę zapomnieć o tego rodzaju dowcipie. Cóż. Profesor mówi, że poczucie humoru wymaga umiejętności śmiania się także z samego siebie. Więc! To chyba najlepszy sposób dla mnie uczenia się języka - śmiać się z siebie i próbować dalej. Dziemidok przywołuje Tatarkiewicza: "humor to postawa tych, co biorą życie z humorem, objawia się nie wobec cudzych przygód, ale własnych, i do tego smutnych i niepomyślnych." I tak patrzę na swoje niepowodzenia w nauce języka i dopiero teraz, po kilku latach, zaczynam mieć do tego dystans. Czyżbym jednak nie miała poczucia humoru? 90-letni Tatarkiewicz, kiedy pytano go czy jest szczęśliwy, mówił, że tak i, że zawdzięcza to swym dwóm wadom: słabej pamięci pozwalającej mu na szybkie zapominanie przykrych rzeczy i kiepskiej wyobraźni, dzięki której nie martwi się na zapas. Piękne wady. Przykrócić wodze wyobraźni i pamięci a wchodzenie w obcy język i kulturę będzie łatwiejsze.
Pomijając dowcip, który chwilowo jest niemożliwy do realizacji w języku niemieckim dla mnie...myślę teraz o uśmiechu. Trudno mi ocenić poczucie humoru Austriaków, ale jedno wiem: uśmiech jest ich cechą piękną! Przynajmniej w tym regionie, w którym mieszkam. Ludzie uśmiechają się do siebie w każdej sytuacji spotkania! Pozdrawiają się przechodząc, przejeżdżając, spotykając. I do tej pory nie zauważyłam uśmiechu, który często widuję w Polsce - uśmiechu wymuszonego, uprzejmie wymuszonego. W pierwszych tygodniach pobytu w naszej miejscowości wręcz się ukrywałam, bo wiedziałam, że jak wyjdę, to zaraz zagadnie mnie ktoś z uśmiechem przechodzący akurat tą samą ścieżką. Osoby obsługujące w urzędach, sklepach uśmiechają się jak gdyby po to, by było fajniej, milej, żeby dzień był przyjemny. Nie dlatego, że muszą. Lubię Austriacki uśmiech. To cecha, która pomaga sympatyczniej żyć. Zauważyłam, że zachowując się tak samo w Polsce o wiele łatwiej się wszystko przyjmuje, załatwia sprawy. Wniosek - trzeba się tego uczyć. Nie zapominać o uśmiechu.
Co ciekawe - uśmiech pojawia się też w relacjach, które w Polsce nie są naturalne: np. do małych dzieci uśmiecha się KAŻDY!!: młody mężczyzna, chłopiec nastoletni też! i coś zagaduje!! W Polsce byłoby to odebrane ze zdziwieniem lub wręcz z oburzeniem!
Różnice kulturowe nawet w uśmiechu.

sobota, 24 listopada 2012

Nowe zwyczaje.

Z przyjściem krótkich dni przyszły nowe spostrzeżenia. Ciemności wyzwalają ciekawe zachowania - zauważyłam kilka, których odmienność od kultury polskiej jest wielka. Po pierwsze od dnia Św. Marcina przy drzwiach każdego domu pojawia się lampa ze świeczką w środku. Zapala się ją o zmroku. Rankiem też można zauważyć palące się świece. Przy drzwiach przedszkola stoją dwie lampy, w przedszkolu wielkie "gazetki" o świetle. Miłe to. Po drugie dziś szaleje u nas w miasteczku Krampus - brrr...brat Św. Mikołaja???!!! Straszy rózgami wielkimi - dosłownie można dostać po łydkach dość mocno! Jak ktoś chce zobaczyć jak wygląda - proszę zerknąć do Wikipedii. Niemiłe to i naprawdę można się przerazić. Tak więc dzisiaj chodziliśmy z dziećmi opłotkami. Po trzecie - szał ozdób świątecznych rozpoczęty. Gospodarz na drabinie pół dnia spędził, wieszając oświetlenie. W Austrii ozdoby świąteczne pojawiają się na cały adwent i znikają 7 stycznia, zaraz po Trzech Królach. Miłe to - nasza choinka suszy się wiec 2 miesiące - cały grudzień - po austriacku i cały styczeń po polsku... Te kulturowe różnice powoli przejmujemy - przed drzwiami chętnie postawimy latarnię. Albo mieszamy - choinka stoi dłużej. Ale niekiedy są dla nas nie do przyjęcia: Krampus nas straszy. Austriaków nie straszy.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Czytać nuty...

Znowu różnice kulturowe. Zawsze patrzyłam ze zdumieniem, a raczej słuchałam jak Austriacy śpiewają. Mimo iż moje ucho muzyczne kiepskie jest słyszę, że śpiewają pięknie, równo, delikatnie jakoś, na głosy. Sztuka. Nie wiem, czy to charakteryzuje ten region, w którym mieszkamy, czy całą Austrię. Ale faktem jest, że Polacy wypadają słabiutko. Jak już zaśpiewamy (np. polska msza) to pożal się Boże! Ostatnio ta różnica dotknęła nas rodzinnie. Nasz synek chodzi z kilkoma przedszkolakami do szkoły muzycznej. Faktem jest, że śpiewa ładnie, ucha ma świetne, wyczucie rytmu genialne. To po tatusiu. Ale. Dostaje do domu ze szkoły piosenki - proste podobno, z nutami!, żeby rodzice ćwiczyli. A my...nut nie czytamy. Okazuje się, że Austriacy wszyscy w jakiś dla mnie tajemniczy sposób tę umiejętność opanowali i to nie jest problem. Cóż. Dla nas jest duży. Maksymilian tak chce z nami śpiewać...Musimy się więc szybko zastanowić jak tę różnicę kulturową pokonać.

piątek, 16 listopada 2012

Mamo! Jak jest po polsku...

No i zaczęło się! Dziś pierwszy raz usłyszałam: Mamo! Jak jest po polsku springen und laufen? Zdębiałam. A więc mój synek swój świat podskakiwania określa po pierwsze po niemiecku...Przystosowuje się do rzeczywistości. Takie jest jego doświadczenie społeczne - podskakuje po niemiecku, gdyż dla niego nie jest to sytuacja życia codziennego, domowego? Więcej po polsku? Więcej! Więcej! Więcej!

W Polsce cd. - Niegrzeczny chłopiec

Zastanawiam się nad dwiema sytuacjami przyuważonymi w Polsce - czy świadczą one o różnicach kulturowych, z którymi się stykamy w Polsce i Austrii? Czy tylko o moim osobistym, innym spojrzeniu na wychowanie dziecka. Pierwsza: usłyszeliśmy, że Maksymilian jest niegrzeczny!!! Dlaczego? Bo np. wrzeszczał o słodycze! No ma "takie różne"...ale ogólnie mimo wszystko myślę, że jednak jest całkiem grzecznym dzieckiem. Zauważyliśmy jednak, że każdy jego najmniejszy bunt był zauważany i głośno komentowany: Maksiu! Ale ty jesteś niegrzeczny! Nie dotykaj tego! Nie krzycz tak! Na co oczywiście dziecko odpowiadało wzmożeniem danego zachowania... nakręcało się jeszcze bardziej...Druga sytuacja: synek mówi do mnie: Eluniu! chcesz jabłko!? i momentalnie zostaje poprawiony: Maksiu! Chyba mama Ela, mamusia, mama, nie Ela! Mi do głowy nie przyszło, żeby kochane dziecko poprawiać...

czwartek, 15 listopada 2012

W Polsce - Czy tutaj mówią po polsku?

Byliśmy kilka dni w Polsce. Już przed wyjazdem synek przeżywał spotkanie z rodziną, pytał o polskie przedszkole, o polskiego pana mechanika. I najważniejsze było to czy ONI będą mówić po polsku!? Odpowiadałam: Tak! Widziałam, jak ważny to jest wyznacznik POLSKI. Maksymilian nie mógł doczekać się kiedy ONI wszyscy będą, kiedy będą mówić po polsku! Przyjechaliśmy. Synek oglądając ulice z okien samochodu pytał: A ta pani mówi po polsku? A tamta pani też mówi po polsku? Odpowiadaliśmy: Tak. Czekał na ten język polski jak na mannę z nieba, czekał, że nareszcie wszyscy będą rozmawiać z nim po polsku, pytał o panią w sklepie, fryzjera. Będą mówić po polsku, będzie wszystkich rozumiał, oni będą go rozumieli! Zajechaliśmy szczęśliwie. Odwiedzaliśmy mnóstwo domów, rodzina, znajomi...W każdym domu mówili po polsku i w każdym domu w drugim zdaniu rozmowy z Maksymilianem padało: Maksiu! A umiesz już gadać po niemiecku!? No powiedz coś! Maksiu a jak w przedszkolu? Mówisz po niemiecku już ładnie? Zaśpiewaj jakąś piosenkę po niemiecku! A może jakiś wierszyk po niemiecku powiesz...? A umiesz już liczyć po niemiecku? i tym podobne... Makuś smutniał, smętniał, burmuszył się, patrzył "z byka". Po niemiecku? Nie! Ja rozumiałam - on przyjechał przecież porozmawiać po polsku.

wtorek, 13 listopada 2012

Wybór imienia, wybór kultury

Wiele myślałam o naszej rozmowie z synkiem - o tym, że Maksymilian to po niemiecku...Wydawało mi się, że wybraliśmy imię uniwersalne, prawie identycznie brzmiące w obu językach. Wiedziałam, że wybór imienia to wybór kultury. A tu okazuje się, że każdy niuans ma tak ogromne znaczenie. Tak jest i trzeba to zaakceptować. Niby Austriacy nie skracają imion, ale pani w bibliotece to Mimi (Maria), pani w domu parafialnym to Pepi (Josefina), mąż znajomej to Sepi (Josef), gospodarz to Chapi (Erwin). Czyli jednak - mają swoje skróty i ksywki i chętnie się nimi posługują. Jakoś nie myślałam jak będą skracać Maksymilian - myślałam, że może Maxi ale okazało się, że tak skracają imię Max. Więc...Maksymilian dla wszystkich Austriaków jest Maksymilianem. Dla nas różnie: Maksymilian, Maksiu, Makuś, Maku, Makusiek. Jednak on sam dokonał podziału, określił siebie imieniem po niemiecku i po polsku. Prof. Jagoda Cieszyńska pisze "dla dziecka w wieku przedszkolnym imię jest ważnym elementem budowania świadomości swojej osoby". Poprzez różne formy imienia w różnych środowiskach "dzieci emigrantów powoli uczą się bycia niejako dwiema osobami (...)może to prowadzić do budowania dwóch odrębnych hierarchii wartości. (...) Brak spójności w pełnieniu ról zaburza funkcjonowanie społeczne, co jest szczególnie niebezpieczne w wieku dorastania (...) Sądzę, że w sytuacji dwujęzyczności istnieje konieczność nazywania dzieci imieniem w jednolitej wersji, tak by nie  umacniać poczucia rozdwojenia osoby. Może to bowiem prowadzić do utraty poczucia bezpieczeństwa, płynącego z posiadania swojego własnego miejsca w świecie." Zgadzam się - i szukam sposobu, żeby wzmocnić u synka poczucie bezpieczeństwa. Tłumaczę mu, że każdy z nas ma różne wersje imienia i bawimy się w wymienianie całych imion i ich zdrobnień polskich.
Przypominam też sobie, które wersje mojego imienia lubię a które nie...przypominam sobie to, że tylko w ustach mojego taty Elżbieta nie brzmiało oficjalnie a dumnie i jakby nadałam nieświadomie tylko jemu prawo tak do mnie mówić na co dzień.
Myślę o swoich doświadczeniach w Austrii z naszym nazwiskiem, które zawiera Ł, CZ, W i zbitki niemożliwe do wymówienia. Ile to razy w poczekalni nie usłyszałam swojego nazwiska, nie rozpoznałam go....O tym, że w większości dokumentów Ł już jest zamienione na L, bo nie mają takiej czcionki...
Ciekawy to temat. Profesor Cieszyńska przytacza w bibliografii, iż na temat ten pisała Eva Hoffman "Zagubione w przekładzie" i Anna Wierzbicka "Podwójne życia człowieka dwujęzycznego". Należy sięgnąć.
No i tak zmienia się moja tożsamość, kiedy słyszę od sąsiadki: Eli! od znajomej Lea...
Dla dziecka też imię oznacza jego samego. Ilustruje to doskonale moja rozmowa z synkiem:
- Makuś, kim będzisz jak dorośniesz? Fryzjerem?
- Nie.
- Lekarzem?
- Nie.
- Kierowcą?
- Nie.
- A kim?
- No Maksiem!

niedziela, 11 listopada 2012

Przed wyjazdem do Polski

Przed wyjazdem do Polski synek nie za bardzo chciał iść do przedszkola. W końcu stwierdził, że pójdzie, bo musi paniom powiedzieć, że jedzie do Polski. Wyuczyliśmy go Ich fahre nach Polen i poszedł. W przedszkolu biegał od pani do pani i mówił wyuczone zdanie z przejęciem. Obserwowałam, że nie rozumie pytań pań - kiedy jedzie? do kogo? czy dzisiaj czy jutro? Kiwał tylko głową i powtarzał: Ich fahre nach Polen. Ważną wiadomość pobiegł też oznajmić pani kierowniczce. Ta zainteresowała się, coś tam pogadała i poszła. W tym momencie Makuś ciągnie mnie za rękaw i niecierpliwie mówi: Idź! Idź jej powiedz, że już tu nie przyjdę, bo jadę do Polski, do polskiego przedszkola! 
No i trzeba było długo tłumaczyć, że wrócimy tu, że wyjazd do Polski nie oznacza, że pójdzie do polskiego przedszkola. Marzenia się rozwiały.
Jak było w Polsce? Napiszemy.

Maksymilian...po polsku

Synek mówi do mnie: Mamo, mów do mnie po polsku!
Otwieram oczy ze zdumienia...??!!! Jestem święcie przekonana, że mówiłam po polsku. Coś w stylu: Maksymilian, gdzie jest babcia? lub coś równie banalnego. Tłumaczę się więc - No ale ja przecież mówiłam po polsku!
Na co synek: Nie! Mówiłaś Maksymilian a to jest po niemiecku.
 Aha...! -odpowiadam - A jak jest po polsku?
Synek odkrzykuje Maksiu! Makuś.
No tak. Przecież żaden Austriak nie mówi do niego Makuś, ani Maksiu...To musi być po polsku. A Maksymilian...zdecydowanie to nie jest po polsku.

wtorek, 23 października 2012

Ja chcę do polskiego przedszkola

Robiąc wywiady wśród znajomych nasze przedszkole zaklasyfikowaliśmy jako jedno z najlepszych. I rzeczywiście, okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę. Maksymilian chętnie chodzi i wygląda, że rzeczywiście dobrze się tam czuje.  Tak myślałam do dziś, kiedy to rano synek mi powiedział, że on chce do polskiego przedszkola...(nigdy takowego nie widział...). Aha! "A więc chcesz do polskiego przedszkola. Musimy się zastanowić, jak to zorganizować. Ale tam nie będzie Anny!" (Anna - ulubiona pani) "Ale ja nie lubię Anny!" "Ojej! Ty nie lubisz Anny!?" "Nie! Bo śpiewa po niemiecku!"
Jednak Anna ma jakąś wadę. I pomyślałam w duchu - ciesz się synu, że nie masz jeszcze sytuacji, że ktoś w kuchni i przy dziecku mówi po niemiecku...
Jadąc do przedszkola Makuś kazał śpiewać po polsku - było "Jadą jadą misie...". Wracając z przedszkola mówiłam do córeczki: "Aluś, widzisz...jednak dobrze, że śpiewamy po polsku!! i wiesz..nie ma wątpliwości, nie ma!, nie ma!, że najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny! Muszę nauczyć Cię tej piosenki i będziemy tu Maksymilianowi śpiewać. Zrobimy mu polskie przedszkole:-). To co? śpiewamy? To na początek refren:
Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny 
I to jest prawda, to jest fakt: dziewczęcy urok, wdzięk i takt... 
I chyba w całym świecie piękniejszych nie znajdziecie. 
Za jeden uśmiech oddałbym Chicago, Paryż, Krym! 
http://www.youtube.com/watch?v=8A-xV5hZ3Eg

niedziela, 21 października 2012

Das ist Miś Kudłatek.

Maksymilian pięknie pokazuje jak pojawia się język niemiecki w jego umyśle. Ewidentnie, jak to w dwujęzyczności sekwencyjnej, język niemiecki jest w tym momencie drugim. Maksymilian przeprowadza proces tłumaczenia, mówi, po każdym zdaniu robiąc minimalną!! przerwę: Das ist Miś Kudłatek; Das ist Teddy Baer Miś Kudłatek; Das ist Teddy Baer Kudłatek.

czwartek, 11 października 2012

Addio pomidory

Dziś zerwane zostały z ogrodu ostatnie tegoroczne pomidory... W lecie mówiłam synkowi: "Pan pomidor wlazł na tyczkę i przedrzeźnia ogrodniczkę...Jak pan może panie pomidorze!" a teraz w głowie ciągle "śpiewa się":
"Addio pomidory, addio ulubione
Przez długie, złe miesiące wasz zapach będę czuł"
Chciałoby się jesiennie śpiewać i śpiewać. I koniecznie pobiec do komputera, by pokazać dzieciom w sieci oryginale wykonanie. Bo ta piosenka nabiera dodatkowego znaczenia dla duszy jak widzimy miny Wiesława Michnikowskiego!!!
http://www.youtube.com/watch?v=BlxelewpCY4
Myśląc o dwukulturowości...co mają tak "jesiennego" Austriacy? Ja nie wiem...Mogę dziś przekazać cząsteczkę polskiej kultury dzieciom zrywając pomidory. Ale teraz żyjemy w Austrii i co wiemy o postrzeganiu jesieni w jej kulturze.
Siedzę i piszę a "o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny..."

środa, 10 października 2012

Was ist das?

To pytanie najczęściej ostatnio zadaje mój synek. Nauczył się, że jest niewiarygodnie skuteczne - zawsze zmusza odbiorcę do odpowiedzi...Jak tylko spotyka osobę niemieckojęzyczną po chwili bombarduje ją kanonadą "Was ist das?", "Was ist das?" - wypowiadaną z zabójczo poważną miną...Osoba musi odpowiadać, no bo jakby inaczej...A Maksymilian rozkoszuje się siłą sprawczą tego pytania...i pyta i pyta.